20 października 2013

6.

Pies, a wilk to różnica


  To mnie przerastało. Rozumiem, że to co ja najwidoczniej miałam wiedzieć, zależało od jego życia, ale mógł wreszcie dać mi święty spokój. Wiedziałam tylko to, co powinnam wiedzieć, koniec, kropka. Nie powinien mnie dręczyć i nachodzić w moim własnym domu. Ja przecież nie wiedziałam nic takiego. Wilki, tatuaż, plus do tego mój jedyny brat. Nic więcej nie poznałam na ten temat. Niczym nie miałam się z nim do podzielenia. Najwidoczniej nie docierało to do jego świadomości. Uparł się, postanawiając na swoim. Nie wiedział tylko, że ze mną nie było łatwo. Owszem, pilnie się uczyłam, ale miewałam humory oraz dni, w które stawiałam na swoim, walcząc aż do końca. Tak, to był jeden z tych dni. Nie dam mu łatwo wygrać. Musiał się z tym pogodzić.
- Nie...
- Co nie? - spytał, patrząc na mnie rozwścieczony.

- Nic ci nie powiem, dupku. Twoje starania poszły oraz idą na marne, ponieważ ja nie mam najmniejszej ochoty na spowiadanie się ci z mojego życia. Może i to też twoje życie, ale mnie to nie obchodzi. Mówię nie, a teraz możesz opuścić mój dom!
  Energicznie wstałam z miejsca, czekając, aż on wyjdzie z mojego mieszkania. Nie chciałam, by przebywał tu chłopak, który mnie ogromnie wkurzał. Przeniosłam wzrok na szkło leżące nadal na ziemi, a potem na SweEla. Brunet nawet się nie ruszył, mimo tego że kazałam mu iść. Wkurzył mnie, a ja nie należałam do osób panujących nad gniewem. Miałam strasznie słabą psychikę. On w dodatku pogarszał sytuację, ignorując mnie.
- W y j d ź ! - naciskałam coraz bardziej zła.
  Wstał. Zdziwiło mnie to, ale naprawdę to zrobił. Nie na długo mogłam się tym nacieszyć. Chwilę później przekonałam się o tym dobrze. Stanął przede mną, zaledwie na kilka centymetrów. Przeraziłam się. 
- Nie! - powiedział mi prosto w twarz śmiertelnym tonem.
  Cofnęłam się. Zaczęłam się go przeraźliwie bać. Nie potrafiłam mu teraz się przeciwstawić. Nie wiedziałam, jak się za to zabrać, skoro mógł mnie w każdej sekundzie zabić. Spodziewałam się po nim tego, mimo że upewniał mnie, że nikogo nie zabił. Momentami stałam coraz dalej od niego. Spojrzałam na niego z obawą w oczach. Pewnie miał z tego niezły ubaw.
- Wynoś się! Nic ci nie powiem. Nie zasługujesz na nic, co powinieneś wiedzieć. Nigdy ci nic o sobie nie powiem. Nie myśl, że ci to podaruje. Nie, dziękuję za takie traktowanie. Zachowujesz się jak egoistyczny dupek w ciele seryjnego mordercy. Nie oczekuj niczego ode mnie. Żegnam!
  Popatrzył w moją stronę, wbijając swój wzrok w jeden punkt. We mnie. Widziałam złość emanującą z jego ciała. Nie umiał przegrywać. Wreszcie ktoś mu się przeciwstawił. To byłam... ja. Opanowany rzucił mi ostatnie spojrzenie. Potem zniknął za drzwiami wejściowymi, którymi mocno trzasnął. Rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu. Przeżyłam szok. Nie rozumiałam tylko, co ja takiego mogłam wiedzieć, że on robił dosłownie wszystkoby to poznać. Cokolwiek to było, okazało się, że byłam kluczem. W takim wypadku nie tylko on mnie potrzebował. Na pewno byli też inni, którzy mieli coś na mnie. Osoby, które pragnęły mojej śmierci. Chyba dopiero teraz zaczęło się moje prawdziwe życie. Bez szczęścia, zagrożone i pochłonięte przez ucieczki przed czymś co złe. To już nie bajka, bo na końcu nie znajdzie się happy end. Czas powinien leczyć rany. W moim przypadku będzie wybijać ostatnie minuty. Zaczęła się walka o przetrwanie oraz o pozostanie sobą. Miałam nadzieję, że wytrwam do końca.

  Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka mojego telefonu. Instrumentalna wersja nieznanej mi piosenki, która sygnalizowała, że ktoś do mnie dzwonił. Zerknęłam na zamknięte orzechowe drzwi. Udałam się biegiem na samą górę, by zdążyć odebrać. Czułam, że to coś ważnego. Wzięłam do rąk komórkę. Dobijała się do mnie Nan. Przyłożyłam ją do ucha, czekając, aż przyjaciółka pierwsza się odezwie. To musiało być coś ważnego.
- Boziu, Dev, widziałaś wiadomości? - wykrzyczała swoim barwnym głosem.
- Tak... Nie udało mi się tego ominąć...
- Współczuję ci z całego serca, kochana, ale wiesz, że on żyje, prawda? Poczułybyśmy pustkę, gdyby odszedł na zawsze. Zgubił drogę do domu, ale za niedługo wróci. Nim się obejrzysz, będzie stał koło ciebie, mówił, że dasz radę w szkole. Pomoże ci poukładać wszystkie myśli i poprawi nastrój. Pamiętaj o nim. Ian to najlepszy brat na świecie jakiego ktokolwiek mógłby mieć. Wszyscy za nim tęsknimy...
- N-n-n-a-n...
- Co?! - pisnęła mi do ucha.
- N-n-n-ie p-p-oma-gg-a-sz... - jąkałam się z rozpaczy.
- Faktycznie. – Coś huknęło w jej słuchawce. – Wiesz co, muszę już kończyć. Trzymaj się!
  Zapiszczał mi telefon, uświadamiając, że połączenie zostało zakończone. Błądziłam wzrokiem po pokoju, zdając sobie sprawę, że brak mi cząstki siebie. Każdy fragment tego domu był nasączony moim bratem. Świadomość tego mnie ogromnie raniła. Jeżeli był on częścią tej budowli, to teraz już nie mogłam nazwać jej domem. Tym, w którym spędziłam całe dzieciństwo. Może i nie radosne, ale było. Wzięłam zeszyt z biurka, kładąc go pod łóżko. Tam zawsze przebywał. Bezpieczny. Zaścieliłam koc na moim łożu, sprawiając, że pokój teraz jakoś wyglądał.
  Założyłam na siebie jeszcze jeden sweter, postanawiając, że się przejdę. Potrzebowałam świeżego powietrza. Ściągnęłam z nóg kapcie, przebierając je na ocieplane buty. Na dole czekała mnie znów reszta odzieży. Rzuciłam krótkie spojrzenie swojemu odbiciu w lustrze, poprawiając blond włosy.
- Devonne! Wróciliśmy do domu! - rozległ się głos mojej matki.
   Przewróciłam oczami, nie zważając na to, że zaraz mi zakaże wychodzenia z domu o tak późnej porze. Zaczęłam schodzić na dół, tupocząc koturnami. W połowie drogi spojrzałam na nią . Miałam jej za złe wszystko, co powinna robić a nie robiła albo robiła źle. Egoistyczna kobieta - zajmująca się swoją karierą - która mnie urodziła. Koszmarna rodzina, której chciałam się jak najszybciej pozbyć. Nigdy nie byli normalni i nie będą. Patrząc na jej zielone oczy, przypomniało mi się wydarzenie z dzieciństwa. Nic co warto było pamiętać.
  Miałam wtedy więcej niż dziesięć lat. Było gorące lato, więc nie chciałam siedzieć w domu. Wyszłam na cały dzień bez ich pozwolenia. Nawet tego nie zauważali. Bawiłam się z Anabell w ogródku, kiedy moja matka wkroczyła do akcji. Z pełnymi gniewu zielonymi - prawie jadowitymi – oczami, szarpała mnie, bym wróciła do domu. Ciągnęła mnie za ręce, lecz ja ciągle się jej opierałam. Już jako mała dziewczynka potrafiłam się im postawić. Mimo płaczu nie ustępowała. Zaczęła mnie ciągnąć za włosy z całej siły, jaką dysponowała. Rozgrywało się to na oczach mojej przyjaciółki. Tak mnie bolało, że się poddałam. Nie miałam na nic siły, bo ból był przeogromny. Nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Nawet nie wie nikt, jak to boli, gdy osoba, z którą spędziłeś całe życie, powoli cię niszczy. Wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po coś, czego żałuję do teraz. Zostały mi po tym tylko okropne blizny na nadgarstkach, które na złość nie chciały zejść. Zaczerpywałam pomocy u moim przyjaciółek, wygrywając dzięki nim z nałogiem. Teraz wwiedziałamże tylko pozory świadczyłyiż sprawianie sobie bólu pomaga. Kłamstwo, w które nadal ludzie chcieli wierzyć.
  Spuściłam z niej wzrok. Sprawiała mi ogromny ból. Doszłam do wieszaka, na którym wisiał mój beżowy płaszcz. Założyłam go na siebie oraz owinęłam wokół szyi szal. Właściwie to miałam wyjść z domu z beretem w ręku, ale zatrzymał mnie przeraźliwie groźny ton głosu mojego ojca.
- Devonne, nigdzie nie idziesz.
  Wykonałam półobrót na pięcie, by spojrzeć mu prosto w oczy. To będzie na pewno bolało, ale nie mógł mi w tej chwili zabronić wyjść. Miałam swoje prawa, niezależne od ich fochów. Chciałam natychmiast wyjść i nic nie miało mi stanąć na drodze. Nawet właśni rodzice. Wbrew pozorom jedyni ludzie, którzy powinni dobrze mnie znać. Straciłam z nimi kontakt wieki temu, nie mając ochoty tego nigdy odbudować. Miałam swoje życie, tak jak oni. Rzuciłam mu obojętne spojrzenie.
- Słucham? - wyszeptałam delikatnie, choć barwa głosu mi drżała.
- Nie waż się opuścić tego domu tej nocy. To co zrobiłaś nam ostatnio... Te przedstawienie, które nam zafundowałaś, zmusiło nas do przemyślenia pewnych rzeczy. Na za dużo ci pozwalaliśmy. Teraz nam się odpłacasz. Postanowiliśmy zapisać cię do internatu, ale dajemy ci szansę na zrozumienie błędu. Od jutra masz zachowywać się godnie, zrozumiałaś?
  Popatrzyłam na niego, mimowolnie rozchylając wargi. Teraz już całkowicie chcieli się mnie pozbyć. Kto wpadł na pomysł z internatem? Przecież ja nic takiego nie zrobiłam. Tylko powiedziałam jej, co o tym sądziłam. Ktoś musiał to wreszcie zrobić. Zaśmiałam się sztucznie, przerywając dziwną atmosferę.
- Śnijcie sobie dalej. Nigdzie się nie wybieram! Dobrze tatusiu, od jutra. Dziś się jeszcze nie skończyło, więc mogę robić, co chcęnietrzymana na tej krótkiej smyczy jak pies.
  Otworzyłam drzwi i w tej samej chwili zostały przeze mnie zamknięte. Półbiegiem ruszyłam do lasu. Tam było cicho. Mogłam się skupić na tym, co robię źle. Ucieczki udawały się tylko tym, co nie odwracali się za siebieKierowałam się prosto do lasu, nie zważając na nic uwagi. Z moich oczu chciały płynąć łzy. Musiałam być silna, mimo wszytko. Samochody zatrzymywały się przede mną, gdy wkraczałam na ślepo na ulicę. Ogarnęła mnie taka rozpacz, że nad niczym nie panowałam. Jakby jakaś moc kierowała mnie tam, gdzie chciała, jak pionkiem w grze. Wszystko, co robiłam, było robione na ślepo. Nieprzemyślane i spontaniczne.
  Szelest. To on mnie przywrócił do rzeczywistości. Patrzyłam przed siebie. Widziałam tylko ciemność, ale hałas nie ustępował. Zmrużyłam oczy w oczekiwaniu, że wreszcie dowiem się, co to było bądź oznaczało. Za krzakiem ujrzałam zielone ślepia, które mnie bacznie obserwowały. Zaśmiałam się cicho, zdając sobie sprawę, że moją uwagę przykuł zwykły pies. To było żałosne. Zaczęłam iść dalej w stronę lasu, składając wszystko w całość. Zapomnieć się nie dało, a ja nie chciałam ponownie popełnić błędów. Skręciłam w prawo, by przedostać się na druga stronę jezdni. Coś wyskoczyło z ciemności, warcząc na mnie.
  Stał przede mną wilk, który obnażał swoje ostre kły. Jego oczy patrzyły na mnie z troską. Wycofałam się. To był mój wilk, który się zmienił nie do poznania.
- Co do... - zaklęłam w duchu.
  Drapieżnik zaskomlał, podchodząc do mnie. Otarł się niczym kociak o moją nogę. Drgnęłam pod wpływem jego ciepła. Skusiłam się na pogłaskanie go po pysku. Trącił nosem moją rękę w kierunku lasu. Spojrzałam na zarośnięte drzewami miejsce. Ciekawość mnie tak zżerała od środka, że postanowiłam udać się za zwierzem.
  Prowadził mnie coraz dalej. Bardziej w głąb lasu. Miałam różne cienie krzewów oraz drzew. Rozglądałam się w nadziei, że to naprawdę ma sens. Szłam jak głupia za wilkiem po ciemnym obszarze zamieszkałym przez różne zwierzęta. To było nienormalnie i nieodpowiedzialne z mojej strony. Zagapiłam się, potykając przy okazji o korzenie drzew. Upadłabym na twarz, gdyby nie wilk, który mnie podtrzymał. Jak anioł stróż, czuwający nad tobą całe dwadzieścia cztery godziny. Położyłam dłoń na jego grzbiecie, gładząc grubą sierść.
- Dziękuję– wyszeptałam, patrząc na niego.
  Polizał moją rękę, zostawiając na niej ślinę. Odruchowo wytarłam się o spodnie. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Gdzie ty mnie prowadzisz? – spytałam.
  Tak jak się spodziewałam, nic mi nie odpowiedziało. Wiernie szłam, myśląc o tym, że gdzieś w pobliżu może być Ian. Założyłam czapkę na uszy, ponieważ zrobiło się zimniej. Jednak lepiej nie było wychodzić z domu w zimę. Zwłaszcza do lasu. 
  Pisnęłam ze strachu wraz z rozlegającym się wyciem. Wołanie wilków. Czego innego mogłam się spodziewać? Fakt, że było ich więcej niż jeden, mnie przerażał. Znalazłam się koło sześciu par ślepi. Otaczały mnie drapieżniki. Zwierzęta zabijające ludzi. Nawet nie marzyłam o ucieczce. Zgubiłam swojego wilka, pozostając sama pośród watahy. Błądziłam wzrokiem w poszukiwaniu towarzysza.
  Podszedł do mnie czarny wilk, obwąchując mnie dookoła. Pokazał mi białe kły, jeżąc przy tym grzbiet. Coś najwidoczniej mu się we mnie nie spodobało. Chyba szykował się do skoku na mnie, ale uprzedziło go coś. Mój futrzany przyjaciel. Zakryłam usta dłonią, czując odór krwi. Nie mogłam nic zaradzić, ale i nie pozwolić im się pozagryzać na śmierć. Przegrał mój wilk. Leżał prawie bezwładnie na białym płaszczu śniegu. Lekko uniósł łeb, by mnie zobaczyć, ale stracił siłę. Uciekała z niego z każdą sekundą. Chciałam do niego pobiec, ale czarny wilczur zbliżał się do mnie. Cofałam się, chcąc, by dał mi spokój. Kły, w których odbijał się blask księżyca, chciały i mojej śmierci. Ciemne ślepia pchały mnie w tył. Potknęłam się, upadając na śnieg. Uderzyłam w coś głową. Widziałam wilka, który ostrzył na mnie kły. Reszta obrazu rozpłynęła mi się przed oczami. 
Straciłam przytomność, mając nadzieję, że kiedyś się zbudzę.


Tak owszem zawiesiłam bloga, ale na moment. Miałam nie wracać, ale udało się. Rozdział jest i mi się podoba. Czekam na miłe komentarze. Ostatnio było aż 28. Cudownie miłe uczucie. Kocham was ♥