25 lipca 2013

1.



To twój szczęśliwy dzień!

 Minął dzień. Myśli ciągle, błądziły mi wokół strasznych momentów. Nic nie mogłam na to poradzić i to chyba właśnie było najgorsze. Zapomnieć się nie dało, ale można chwilowo odetchnąć. Tylko, że dla wszystkich to nie było łatwe. A zwłaszcza dla mnie. Tragiczne wydarzenia za bardzo mną wstrząsnęły. Stracić bliską osobę w tak młodym wieku  to ciężkie przeżycie. Wydawało się to nierealistyczne, ale jednak miało miejsce. Chyba to było tak smutne. Chłopak na to nie zasługiwał. Mój brat nie mógł ot tak przepaść. Musiał mieć poważny powód, by opuścić dom. Choć nie byliśmy idealną rodziną zawsze mogliśmy na siebie liczyć. A on o tym wiedział najlepiej. Nie mieściło mi się w głowie to co wydarzyło się tak niedawno. To były najgorsze urodziny Iana wszech czasów. Pewnie on sam tak sądził. Ale nie mogłam tego w żaden sposób sprawdzić. Taka była prawda.
 Zerknęłam na budzik, stojący na komodzie koło mojego łóżka. Było już dobrze po dziesiątej rano. Zwykle wstawałam około ósmej. Miałam wiele obowiązków domowych, które wykonywałam za rodziców. Takie traktowanie córki było brutalne, ale musiałam pogodzić się ze swoim losem. Rozejrzałam się dookoła, by znaleźć wczorajsze pozostałości po rozpaczliwej nocy. Nic nie przychodziło mi z taką łatwością jak kiedyś. Było znacznie gorzej, niż wtedy, kiedy jako kilkuletnia dziewczynka marzyłam o zostaniu księżniczką. To nie była już bajka, zwykle kończąca się happy endem. To prawdziwe życie, z którym musiałam pogodzić się jak najszybciej. Nie dało się oszukać przeznaczenia. Wszystko zostało dawno zapisane w gwiazdach.
 Wyczołgałam się siłą z łóżka. Nie miałam ochoty w ogóle ruszać się z domu po tym wszystkim. Pościeliłam, chowając pościel pod łóżko. Jak zwykle miałam porządek i nic nie walało się po kątach. Posłałam sama sobie radosny uśmiech. Miałam już coś z głowy. Udałam się do łazienki, żeby odbyć wszystkie poranne czynności. Umyłam zęby, przebrałam się oraz zrobiłam lekki makijaż. Założyłam na siebie bluzkę w granatowo-białe paski, czerwone obcisłe rurki, a włosy związałam w koński ogon prawie na czubku głowy. Tusz do rzęs mi nie pomógł, ponieważ nie zakrywał dobrze moich jasnych rzęs. A usta jak zwykle bez użycia szminki bądź pomadki były intensywnie malinowe. Wyszłam gotowa na ten dzień i  nawet nie przyszło mi na myśl, że tak go spędzę.     Zeszłam na dół do kuchni, by zjeść śniadanie. Poczułam intensywny zapach cukru waniliowego, rozchodzącego się po całym domu. To znaczyło tylko jedno. Ojciec wreszcie wrócił. Ucieszyło mnie to, ale chyba za wcześnie. Kiedy weszłam do pomieszczenia, spojrzał na mnie oschle. Przełknęłam ślinę, czekając, aż on coś powie. Chociaż się usprawiedliwi za to zachowanie. Normalnie rzuciłabym mu się na szyję, ale po tym, jak on mnie przywitał, bałam się to uczynić. Zasiadłam wygodnie na krześle, nakładając na talerz naleśniki z masłem orzechowym. Smak rozpływającego się nadzienia działał na mnie kojąco. W taki sposób mogłam choć przez chwilę pomyśleć o przyjemnościach.
- Devonne... – zaczął rozmowę swoim tym udawanym miłym głosem - ...matka mi mówiła, co działo się wczoraj podczas mojej  nieobecności. Masz coś na usprawiedliwienie? Sądzisz, że miło było  jej  usłyszeć  takie  słowa  od własnej córki?
- Nic nie rozumiesz... – pokręciłam znacząco głową.
- Ja wszystko bardzo dobrze rozumiem, skarbie. Nie możesz się tak odzywać do matki. To, że Ian zaginął, nie oznacza, że masz prawo robić, co tylko zapragniesz. Masz tylko szesnaście lat...
- Tak, a Ian dwadzieścia dwa... I co to ma do rzeczy?
- To, że jesteś pod naszą opieką i my za ciebie odpowiadamy! – wybuchł ze złości.
- No to się przekonajmy! – zjadłam ostatni kęs placka.
 Bez słowa pozostawiłam po sobie tylko pusty talerz. Jak oni mieli mnie za małą dziewczynkę, to przekonają się, że nią już nie byłam. Musiałam tylko zrobić coś, co nimi wstrząśnie. Jak na sygnał zadzwonił mi telefon. Wyświetlało się jedno imię, które mogło mnie wybawić. Anabell. Jedna z moich dwóch najlepszych przyjaciółek. Imprezowiczka, wariatka oraz szczera dziewczyna. Od razu przycisnęłam zieloną słuchawkę.
- Cześć, Nan – powiedziałam radośnie.
- Ooo, Dev! Jak dobrze cię słyszeć! Wszystko w porządku? No wiesz... z Ianem? Słyszałam różne plotki, więc musisz mi natychmiast wyjaśnić, o co tak naprawdę poszło. I wiesz co? Zabieramy cię na imprezę do „None”! – piszczała.
- Do „None”? Wiesz jaki to kawał drogi? – zapytałam.
- I co z tego? Przecież rodzice nie trzymają cię na smyczy. Dziś o siódmej podjecie po nas Sam. Cieszysz się? Potrzeba ci trochę rozluźnienia przez ten incydent...
- Niech ci będzie... I tak musiałam dziś wyskoczyć na noc z domu. Znów te same awantury, wiesz. Moje życie to teraz piekło.
- Och, nie przesadzaj Dev. Dziś jest twój szczęśliwy dzień! Muszę kończyć... To do zobaczenia o siódmej!
- Pa! – powiedziałam jeszcze przed tym, jak się rozłączyła.
 Położyłam się na łóżku, pragnąc wszystko przemyśleć. Jeżeli miałam dziś udać się do baru, zostało mi tylko jedno wyjście. Ucieczka. Idealny sposób na pokazanie rodzicom, że nie mają nade mną kontroli. Przyłożyłam telefon do piersi, wzdychając.
- To to do dzieła, Dev. Dziś jest tak jak mówiła Ann. To twój szczęśliwy dzień! – powtórzyłam sobie w myślach.
 Otworzyłam szafę w poszukiwaniu jakiejkolwiek sukienki nadającej się na imprezę. Znalazłam idealną. Czarną, na ramiączka, z rozszerzanym dołem. Przyłożyłam ją do ciała, patrząc w lusterko. Wyglądała przy mnie pięknie. Powiesiłam ją na uchwycie od szafy, szukając w pudełkach butów z osiemnastki brata. Były w jednym z nich, cudowne pięciocentymetrowe obcasy w odcieniu intensywnej czerni. Pasowałyby idealnie do sukienki. 
 Gdy je wreszcie znalazłam, mogłam spokojnie przeglądać książkę Iana. Zawsze czytał mi ją przed snem, kiedy byłam mała. Przyrzekłam mu, że będę robiła tak swoim dzieciom. Miałam wtedy nadzieję, że on będzie tego świadkiem.
  Poddając się lekturze oraz wyobraźni, zatraciłam się całkowicie w historii dziewczyny z Europy. Sama nie wiedziałam, ile przeczytałam, ale byłam pewna, że sporo. Zasnęłam z książką w ręku. Miałam dziwny sen. Śniły mi się wilki oraz ich polowanie. Byłam z nimi w malutkim lesie z wysokimi iglastymi drzewami. Jedne z nich pożywiały się zwierzętami, które nie miały szans na przeżycie, a jeszcze inne czuwały przy reszcie. Ja tak jakbym w tym wszystkim uczestniczyła. Widziałam ich oczami. Mogłam poczuć się jak one. Wolna i niezależna od niczego. Tego właśnie w życiu pragnęłam. Miałam we śnie już dołączyć do watahy, ale coś mi to przerwało. Melodia, którą skądś znałam.
 Otworzyłam oczy, przypominając sobie, gdzie byłam, a raczej co mnie ominęło. Spóźniłam się. Telefon dzwonił chyba kolejny raz, zostawiając po sobie nagranie. Wzięłam do rąk strój, przebierając się najszybciej, jak mogłam. Mimo że robiłam to na szybko i tak wyglądałam olśniewająco. Tym razem zostawiłam moje blond loki rozpuszczone. Na palcach udałam się do tylnych drzwi. Cudem udało mi się uciec. Na szczęście nikt mnie nie zauważył, kiedy wychodziłam z domu. Obejrzałam się ostatni raz za siebie dla pewności.
- Devonne, ruchy! – usłyszałam szept Samanthy.
 Popatrzyłam na moją ciemnowłosą przyjaciółkę. Stała wraz z Ann, która jak zwykle miała coś obcisłego na sobie. Posłałam im niewinny uśmiech, by jakoś mi wybaczyły.
- Zaspałam – powiedziałam, aby się usprawiedliwić.
- Nich ci będzie. Wskakuj! – odparła Anabell.
 Spojrzałam na bmw, które zostało zaparkowane w oddali. Nie sądziłam, że któraś z nich wytrzaśnie taką brykę. Udałam się szybko do samochodu. Usiadłam na miejscu dla pasażera, czekając aż Sam zacznie jechać. Nigdy nie jechałam z nią autem, więc mogłam się spodziewać wszystkiego. Ale mimo tego czułam się jakoś wolna.
- Dziękuję wam za wszystko! – odpowiedziałam.
- A jej odbiło? – zakpiła ze mnie Ann.
- Też tak sądzę – dopowiedziała Samantha.
- A smażcie się w piekle! – machnęłam na nie ręką.
 Nigdy nie jechałam z Samanthą za kierownicą, lecz ta podróż była wyjątkowo bezpieczna. Sama się nawet zdziwiłam. Ta dziewczyna potrafiła nieźle zaskoczyć. Wysiadłam z auta, ruszając powoli do baru. Zatrzymała mnie Nan, ciągnąc za rękę. Spojrzałam na nią, mrużąc oczy.
- Chciałaś tam wejść bez tego? – zapytała mnie, pokazując jakąś plakietkę. – Bez dowodu cię nie wpuszczą...
- Z nieba mam sobie wziąć? – syknęłam.
- A możesz? – Uśmiechnęła się. – Mamy dla ciebie podróbkę.
  Otrzymałam do rąk dowód osobisty, który przedstawiał dziewczynę podobną do mnie. Wbiłam wzrok w dane. Sophie Hastings. Tak miałam mieć na imię.
- Sophie? Lepszego imienia nie potrafiłyście wymyślić?
- Lepsze to niż Scarlet – zadrwiła ze mnie Sam.
- Uśmiałam się i to jak... – przewróciłam oczami.
 Poszłam w kierunku „None”, a przyjaciółki za mną. Dziwne było to, że tak naprawdę się przyjaźniłyśmy. Nigdy nie podzielałyśmy zdania, droczyłyśmy się i tak dalej. Jedyne co nas łączyło to wierność, zaufanie i miłość. To chyba było najważniejsze. Dzięki temu nadal byłyśmy nierozdzielne. To było trioodmiennych dziewczyn, które zrobią dla siebie wszystko. Stanęłam przed ochroniarzem.
- Sophie? Ciekawe imię... – rzekł młody strażnik.
- Zabiję was! – mruknęłam, do przyjaciółek cicho, tak by nikt nie zauważył.
 Sprawdził nam trzem dowody, nawet nie myśląc o tym, że są fałszywe. Na znak, że jesteśmy na imprezie, zrobiono nam pieczątkę z logiem baru. Wchodząc do środka, poczułyśmy mocy zapach alkoholu, potu oraz dziewczęcych perfum. Skrzywiłam się lekko, ta kombinacja mnie wcale nie przekonywała. Minęło kilka sekund, a moje towarzyszki już trzymały w ręku alkohol. Pokręciłam głową z niesmakiem.
- Przesadzasz, Dev! Trochę alkoholu ci nie zaszkodzi! – zachęcała mnie Anabell.
- Racja! Dziś przecież masz odreagować! – zgodziła się Samantha.
- Nadal mnie nie przekonujecie! – zawołałam, przekrzykując tłum.
 Odwróciłam się, ponieważ ktoś poklepał mnie po plecach. Przede mną stała dziewczyna w czarnej sukience, w której było widać dużo ciała. Po znaczku baru poznałam, że jest tutejszą kelnerką. Posłałam jej lekki uśmiech.
- Tak? – spytałam grzecznie.
- Taki chłopak zamówił dla ciebie drinka. To ten z tyłu. Szatyn, niebieskie oczy... – Przerwałam jej.
- Alex? – wypatrzyłam go. – To ten koleś?
 Pokazałam palcem na niego. Dziewczyna kiwnęła głową, dając mi drinka. Upiłam łyka, obserwując chłopaka. Zdziwiło mnie to, że tu był. Wczoraj go poznałam i miałam nadzieję, że kiedyś spotkam. Tak się stało. Tylko że tego żałowałam. Z każdą chwilą coś coraz bardziej mnie do niego ciągnęło. Skinęłam głową, kiedy kelnerka odeszła.
- Sam, Nan, widziałyście? – spytałam je.
 Zamiast dwóch imprezowiczek, ujrzałam przed sobą Alexa. Wydałam z siebie jęk. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Uśmiechał się do mnie. Mimowolnie mu odpowiedziałam.
- Co cię tu sprowadza, Dev? – Uniósł brew.
- Chęć zemszczenia się na rodzicach – odpowiedziałam, ruszając się w rytm muzyki.
- Te miejsce nie jest dla ciebie. Może ci się coś tu stać.
- Coś ty taki opiekuńczy! – Wypiłam duszkiem drinka.
- Nie żartuję. Dużo się tu ostatnio dzieje. Nie jesteś tu bezpieczna.
- O, weź przestań... – Przyciągnęłam go do siebie, tańcząc w rytm muzyki.
  Nie zrobiłabym tego nigdy. Nie panowałam nad tym. Miałam słabą głowę do alkoholu. Po jednym drinku mi już odwalało. Przywarłam do niego, kołysząc się. Byłam upita i na pewno tej nocy wiele się zdarzy. A jak zwykle wszystko zostało w moich rękach. Zabawa się dopiero zaczynała
- Dziękuję wam za wszystko! – odpowiedziałam.
- A jej odbiło? – Zakpiła ze mnie Ann.
- Też tak sądzę. – Dopowiedziała Samantaha.
- A smażcie się w piekle! – Machnęłam na nie ręką.
 Ta podróż wydawała mi się bardzo interesująca. Mogło się wiele zdarzyć i na pewno same dobre rzeczy. Byłam w towarzystwie dwóch dobrych przyjaciółek. Nic mi nie groziło. Na razie.
 Nigdy nie jechałam z Samanthą za kierownicą, lecz ta podróż była wyjątkowo bezpieczna. Sama się nawet zdziwiłam. Ta dziewczyna potrafiła nieźle zaskoczyć. Wysiadłam z auta, ruszając powoli do baru. Zatrzymała mnie Nan, ciągnąc za rękę. Spojrzałam na nią, mrużąc oczy.
- Chciałaś tam wejść bez tego? – Zapytała mnie, pokazując jakąś plakietkę. – Bez dowodu cię nie wpuszczą...
- Z nieba mam sobie wziąć? – Syknęłam.
- A możesz? – Uśmiechnęła się. – Mamy dla ciebie podróbkę.
 Otrzymałam do rąk dowód osobisty, który przedstawiał dziewczynę podobną do mnie. Wbiłam wzrok w dane. Sophie Hastings. Tak miałam mieć na imię.
- Sophie? Lepszego imienia nie potrafiłyście wymyślić?
- Lepsze to niż Scarlet. – Zadrwiła ze mnie Sam.
- Uśmiałam się i to jak... – Przewróciłam oczami.
 Poszłam w kierunku „None”, a przyjaciółki za mną. Dziwne było to, że tak naprawdę się przyjaźniłyśmy. Nigdy nie podzielałyśmy zdania, droczyłyśmy się i tak dalej. Jedyne co nas łączyło to wierność, zaufanie i miłość. To chyba było najważniejsze. Dzięki temu nadal byłyśmy nierozdzielne. To było trio trzech odmiennych dziewczyn, które zrobią dla siebie wszystko. Stanęłam przed ochroniarzem.
- Sophie? Ciekawe imię... – Odrzekł młody ochroniarz.
- Zabije was! – Dodałam szeptem do przyjaciółek.
 Sprawdził nam trzem dowody nawet nie myśląc o tym, że są fałszywe. Na znak, że jesteśmy na imprezie zrobiono nam pieczątkę z logiem baru. Wchodząc do środka, poczułyśmy mocy zapach alkoholu, potu oraz dziewczęcych perfum. Skrzywiłam się lekko, bo ta kombinacja mnie wcale nie przekonywała. Minęło kilka sekund, a moje towarzyszki już trzymały w ręku alkohol. Pokręciłam głową z niesmakiem.
- Przesadzasz, Dev! Trochę alkoholu ci nie zaszkodzi! – Zachęcała mnie Anabell.
- Racja! Dziś przecież masz odreagować! – Zgodziła się Samatnha.
- Nadal mnie nie przekonujecie! – Zawołałam, przekrzykując tłum.
 Odwróciłam się, ponieważ ktoś mnie poklepał po plecach. Przede mną stała dziewczyna w czarnej sukience, w której było dużo widać. Po znaczku baru, poznałam że jest tutejszą kelnerką. Posłałam jej lekki uśmiech.
- Tak? – Spytałam grzecznie.
- Taki chłopak, zamówił dla ciebie drinka. To ten z tyłu. Szatyn, niebieskie oczy... – Przerwałam jej.
- Alex? – Wypatrzyłam go. – To ten koleś?
 Pokazałam palcem na niego. Dziewczyna kiwnęła głową, dając mi drinka. Upiłam łyka, obserwując chłopaka. Zdziwiło mnie to, że tu był. Wczoraj go poznałam i miałam nadzieję, że kiedyś spotkam. Tak się stało. Tylko, że tego żałowałam. Bo z każdą chwilą coś mnie bardziej do niego ciągnęło. Skinęłam głową, kiedy kelnerka odeszła.
- Sam, Nan widziałyście? – Spytałam je.
 Zamiast dwóch imprezowiczek, ujrzałam przed sobą Alex’a. Wydałam z siebie jęk. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Dlatego, że uśmiechał się do mnie też posłałam mu uśmiech.
- Co cię tu sprowadza, Dev? – Uniósł brew.
- Chęć zemszczenia się na rodzicach. – Odpowiedziałam, przytakując w rytm muzyki.
- Te miejsce nie jest dla ciebie. Może ci się coś tu stać.
- Coś ty taki opiekuńczy! – Wypiłam duszkiem drinka.
- Nie żartuje. Dużo się tu ostatnio dzieje. Nie jesteś tu bezpieczna.
- O weź przestań... – Przyciągnęłam go do siebie, tańcząc w rytm muzyki.
 Nie zrobiłabym tego nigdy. Nie panowałam nad tym. Miałam słabą głowę do alkoholu. Po jednym drinku mi już odwalało. Przywarłam do niego, kołysząc się. Byłam upita i na pewno tej nocy wiele się zdarzy. A jak zwykle wszystko zostało w moich rękach. Zabawa się dopiero zaczyna.





Napisałam rozdział. Jak powstanie książka to to będzie połowa pierwszego rozdziału, ale nie będę was męczyć i będę dawać po połówce. Wzruszyliście mnie. Takich miłych słów się nie spodziewałam. Naprawdę mnie to poruszyło. Wyjeżdżam i wracam za tydzień! Kocham was!
32 komentarzy = Drugi rozdział ♥ (anonim skomentował 11 razy podrząd)

16 lipca 2013

0.

 Ósmy styczeń

 To był ten dzień. Ósmy stycznia. Dzień urodzin mojego starszego brata, Iana. Teraz byśmy rzucali w siebie płatkami śniadaniowymi przy stole, kłócilibyśmy się o pierwszeństwo i obrażalibyśmy siebie nawzajem. Tylko, że go ze mną nie było. Zniknął z mojego życia trzy dni temu. Do teraz nikt nie wiedział, co się z nim działo. Ciężko było o nim nie myśleć w dzień urodzin, ale musieliśmy choć na chwilę wziąć wdech. Została mi tylko rozpacz, bo nic innego nie przychodziło mi na myśli.
 Zamknęłam książkę, którą kiedyś podarował mi Ian, pozwalając spływać łzom po moich bladych policzkach. Moje oczy błyszczały ze złości. To było niesprawiedliwe. On niczemu nie zawinił. Nie miał z niczym problemów. A jakby już miał uciec to by coś po sobie zostawił. Jakikolwiek ślad. Musiałam odkryć prawdę ryzykując nawet życiem. To był mój brat. Zrobiłabym dla niego wszystko. Tak jak on dla mnie. Mimo tego, że się kłóciliśmy byliśmy naprawdę blisko.
- Devonne, idź wyrzucić śmieci! - zawołała mnie mama.
  Zignorowałam ją, dając nadal ponieść się emocjom. Otarłam oczy, wstając z łóżka. Przejrzałam się w lusterku. Tak jak zawsze miałam pokręcone blond włosy oraz intensywnie niebieskie oczy. Tylko, że teraz na mojej twarzy malował się smutek oraz widniały cienie pod oczami. Skutek zaginięcia jedynego brata. Posłałam lustrzanemu odbiciu delikatny uśmiech.
- Dev, zejdź natychmiast na dół! - dodała stanowczo matka.
- Już idę, mamo! - odpowiedziałam.
  Poprawiłam fryzurę, a potem od razu udałam się na sam dół. Zastałam mamę zapatrzoną w ekran komputera. Taty nie było w domu. Nie dziwiło mnie to, ponieważ jego praca składała się tylko i wyłącznie z wyjazdów za granicę. Tu w Vancouver ciężko było zrobić jakąkolwiek karierę. Praktycznie nigdy z nami nie przebywał, a mama była architektem i siedziała godzinami przed komputerem. Podeszłam do niej, kładąc rękę na ramieniu. Kobieta w ogóle nie zareagowała. Pokręciłam oburzona głową.
- Do widzenia Mia - rzuciłam do niej po imieniu zła.
- Devonne, nie mów tak do mnie! - odpowiedziała, łapiąc mnie pod łokieć.
  Spojrzałam jej głęboko w oczy z ogromną nienawiścią.
- Będę mówiła co będę chciała. Nie jesteś już moją matką! Jak możesz się nie przejmować własnym synem? Dla ciebie liczy się tylko i wyłącznie praca jak u ojca! Nienawidzę was! - wybuchłam ze złości.
   Nie odezwała się. Jedyne na co było ją stać to wymierzenie mi siarczystego policzka. Na początku skupiłam się na przebiegu wydarzeń. Dopiero potem poczułam narastający ból. Dotknęłam miejsca uderzenia. Czułam ciepło, na pewno pozostał ślad. Obydwie byłyśmy zbite z tropu. Udało mi się zdobyć na posłanie jej krótkiego i niemiłego spojrzenia. W głowie mi się nie mieściło, że matka jest zdolna do tego czynu na własnym dziecku. To nie był jej pierwszy raz. Nasza przeszłość nie była kolorowa. Zalana płaczem, wybiegłam z domu.  Choć, jak nazywają dom rodzinny, to nie było miejsce, do którego warto było wrócić.
   Kierowałam się w nieznanym mi dotąd kierunku. Zrozpaczona przebiegiem wydarzeń, biegłam na oślep. Mijałam różne obiekty, nie zwracając na nie uwagi. W którymś momencie coś musiało zastawić mi drogę. Wpadłam na chłopaka, na pewno starszego ode mnie. Byłam mu wdzięczna, bo złapał mnie za ramiona przed upadkiem. Popatrzyłam na niego, ocierając z twarzy łzy. Nie wiedziałam dlaczego, ale rzuciłam mu się na szyję, nie panując już nad niczym. To mnie przerosło. Ian, rodzice, życie. Pragnęłam, by to był mój brat. Szatyn, bez którego nie mogłam tak naprawdę żyć. Spojrzała na jego oczy w tym samym odcieniu co moje. Pogładził mnie ręką po plecach. Wiedział, co czuję. Przynajmniej miałam takie wrażenie. Dotknął delikatnie miejsca uderzenia. Nie wiedział, skąd się wzięło, ale potrafił jakoś wyobrazić sobie, przez co przeszłam, ponieważ mi współczuł. To było niczym telepatia, która nie istnieje. Westchnęłam, odsuwając się od niego.

- Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło – zaczęłam.
- Nic nie szkodzi. Mogę jakoś ci pomóc... - odrzekł, czekając na moje imię.
- Devonne Bendsone, w skrócie Dev - podałam mu dłoń. - I nie, nie trzeba.
  Uścisnął moja drobną rękę przyjaźnie.
- Alex Margan... Miło mi cię poznać. Na pewno nie potrzeba ci pomocy?
- Nie. Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś. Dziękuję! - rzuciłam mu na pożegnanie.
- Devonne, zaczekaj! Może cię odprowadzę? - spytał z uśmiechem na twarzy.
- Jak chcesz. – Spojrzałam na niego przyjaźnie.
  Zaczęliśmy iść w kierunku mojego mieszkania. Po drodze rozmawialiśmy o tym, co miało miejsce. W połowie zdania mu przerwałam, bo usłyszałam szelest.  Potem  ujrzałam  w lesie szarego  wilka z  zielonymi oczami .  Obserwował mnie uważnie.  Zobaczyłam przed sobą mnie jako dziecko,  bawiącą się z bratem. 
-  Czy to ty...? – wykrzyczałam.
 Nowo poznany chłopak spojrzał w kierunku, w którym patrzyłam, by zrozumieć, o co mi chodzi. Spojrzałam na niego z łzami w oczach.
- Coś nie tak? – uniósł brew.
- Zdawało mi się, że widzę zaginionego brata... Nie ważne. Chodźmy już stąd, bo robi się zimno i ciemno.
  Szłam do domu, ale myślami byłam w lesie. W tym lesie, gdzie zobaczyłam wilka. Zwierzę, które skądś znało moją przeszłość. To zaczęło mnie przerażać.


 Oto prolog. On jest w sumie jak rozdział, ale to nic. Oby się wam spodobał. W przyszłości chciałabym tego bloga wydać jako książkę, więc starałam się nic od nikogo nie ściągać. Pozdrawiam was! <3
 Zapraszam do dodawania się do: Gwiazdki mroku= Informowani! ♥
Pierwszy rozdział= 20 komentarzy

Zwiastun ♥
Mi się podoba nie wiem jak wam :*