29 lipca 2014

13.

Podejrzana radość



   Mimo że SweEl złagodził sytuację, nie czułam się bezpiecznie. Moje życie było monotonne. Porażka za porażką. Błąd za błędem. I mogłabym wymieniać tak dalej. Obawiałam się reakcji rodziców na mój powrót. Sama nie byłam przekonana do tego, by w ogóle wracać. Czułam jednak, że powinnam to zrobić. Możliwe, że to była kolejna zła decyzja... Teraz wszystkie chwyty były dozwolone.
- Więc, Devonne, czekamy na wytłumaczenie... - powiedziała mama z naciskiem na ostatnie słowo.
   Popatrzyłam w ziemię. Wolałam nie tłumaczyć się ze swojego zachowania. Zwykle źle się to kończyło. Milczałam.
- Boże, dziecko! Uciekłaś i teraz nawet nie masz nic na obronę... - odezwał się tato, który był w kuchni.
- Kto powiedział, że nie mam?! - wybuchłam.
- Ależ kochanie to oczywiste, że jak milczysz, to dajesz do zrozumienia, że nic nie zdziałasz. No przynajmniej my, dorośli, tak mamy.
- Och, gratuluję więc wam tej mądrości, na którą jestem jeszcze niedojrzała!
- Devonne. Odzywaj się tak, jak przystoi na damę - odezwał się ojciec.
- A my przypadkiem znaleźliśmy się w średniowieczu...?! - Kolejny raz powiedziałam coś całkowicie nie na miejscu.
- Wynocha! W tej chwili idź do swojego pokoju i przyjdź, jak będziesz mądrzejsza i bardziej skora do tej rozmowy. - Poczułam, że ton głosu ojca nieco spoważniał.
   Spojrzałam na ich twarze. Dopiero teraz zauważyłam, że pobledli, a ich oczy poczerwieniały. Mia trzymała ledwo kubek w rękach, bo one drżały jej jak opętane. Pete wydawał mi się rozdrażniony. Zwykle aż tak głośno i stanowczo nie mówił. Był nawet czasem dobrym ojcem, ale nigdy nie mogłam się na nim wzorować. Nie tak jak na Ianie... Moi rodzice słabo się trzymali. Ich pierwsze dziecko zaginęło, a drugie uciekło. Jeszcze wczoraj czuli się tak, jak czują się opiekunowie po stracie potomstwa. Prawdopodobnie dlatego wyglądali tak, a nie inaczej. Posłałam im lekki uśmiech. Mogli go nawet nie zauważyć.
- No już, sio! - powiedziała matka łamiącym się głosem.
   Przewróciłam oczami. Wcale się nie zmienili. Sama nie wiedziałam, czego oczekiwałam. Na pewno nie tego, że jak mnie zobaczą to pogłaszczą mnie po głowie i powiedzą, jacy są ze mnie dumni. Mogli przynajmniej przytulić mnie jak kiedyś i wyszeptać do ucha słowa, które dadzą mi otuchy. Nawet najmniejsze nadzieje właśnie się skończyły.
- Cudowna rodzinka.
   Poszłam schodami do pokoju. Dopiero w nim pozbyłam się ocieplającej mnie odzieży. Torbę położyłam przy łóżku, za którym bardzo się stęskniłam. Spojrzałam na siebie w lustrzanym odbiciu. Wcale się nie zmieniłam. Miałam lekką szramę na szyi. To wszystko. Nawet moje oczy wyglądały na zdrowe. Tak jakby ta cała gorączka nie miała miejsca.
   Postanowiłam zrobić coś dla siebie. Wymarzyła mi się relaksująca kąpiel w wannie i maseczka na twarz. Rozradowana poszłam do łazienki. W niej pozbyłam się wszystkiego z cery i uczesałam włosy w koka. Na twarz nałożyłam zieloną maseczkę nawilżającą, a ciało wymyłam w gorącej wodzie z pianą. Gotowa do spania pokierowałam się do mojego królestwa. W połowie drogi usłyszałam fragmenty rozmowy rodziców. Nie rozumiałam z nich za wiele. Mówili o adopcji dzieci i dyskutowali czy to było bądź czy to by było dobre wyjście. Uznałam, że nie muszę dosłuchiwać się szczegółów, bo nie były mi potrzebne. Lecz stanęłam w miejscu, kiedy obiło mi się o uszy moje imię.
- (...) Nie wiem czy jest warto dalej to tak ciągnąć. Ona... (...) Devonne na to nie zasługuje. Może jeszcze jej...(...) - Skrawek wypowiedzi mojej mamy był bardzo ciekawy. Oszukali mnie? Z czym znowu?
- Ja tam nie sądzę, by kiedykolwiek jej o tym mówić. (...)... sama może to kiedyś odkryje, jak i on. - Ostatni urywek wypowiedziany przez tatę był chyba bardziej tajemniczy. Jaka JA i jaki ON?!
- Mamo? Tato? - wydałam z siebie bardzo piskliwe dźwięki.
- Dev! - krzyczała mama.
- Odpowiedź mi na moje pytanie. O co chodzi z adopcją?
   Gdy kolejny raz zadałam to pytanie, otworzyłam oczy. Nade mną pochylała się kobieta. To była osoba, która ostatnio próbowała mnie zamordować. Odsunęłam się od niej. Jak to było możliwe, że byłam w dwóch miejscach na raz?
- To ty powiedz mi, o co chodzi z tą adopcją! Jesteś w ciąży i chcesz oddać dziecko?!
- Jakiej ciąży?! - Spojrzałam na nią skrzywiona.
- Pomyślałam...
- No to nie myśl.
- Już nie ważne. Ale jeśli będziesz... no wiesz z tym chłopakiem z wczoraj. Zabezpieczcie się, proszę.
- Ze SweElem? Mamo... W ogóle jak możesz być tak opiekuńcza? Obudziłaś mnie?
- Tak. Za pół godziny masz pierwszą lekcję. Czasem lepiej później niż wcale. Bałam się o ciebie. Jesteś naszą ostatnią pociechą. Iana nadal nie ma...
   Chciałam powiedzieć jej, że musi wierzyć w jego powrót. Nie mogłam tego zrobić, ponieważ w piętnaście minut nie uda mi się przygotować do szkoły, a co dopiero jakby zostało dziesięć.
- Jezus i dopiero mi o tym mówisz...
   Wstałam z kanapy w salonie. Spałam na tym czymś? Chętnie dowiedziałaby się wszystkiego, co działo się od powrotu. Byłam taka padnięta, że zasnęłam w salonie? Nie miałam jednak na to czasu. Musiałam szybko umyć zęby, ubrać się w kolejny sweter, tym razem malinowy, oraz dżinsy, uczesać się i pomalować. Jakimś cudem wyrobiłam się w dziesięć minut. Zostało mi pięć na szybkie spakowanie książek oraz drugiego śniadania przygotowanego o dziwo przez mamę.
- Dev, ojciec cię dziś odwiezie do szkoły!
- Dobrze, mamo.
   Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jeszcze kilka dni temu bałam się jej. Teraz nawet nazwałam ją "mamą". Ona także była miła i pomocna. Tato pewnie też będzie najszczęśliwszym człowiekiem. To wszystko było sprzeczne z moim snem. Może nawet i dobrze.
- Gotowa? - zapytał mnie ojciec przez szybę w aucie.
   Pokiwałam głową.
- Już bardziej gotowa i spóźniona być nie mogę.
- Święta racja, słońce - podsumował.
   Spojrzałam na niego. Gdybym mogła i chciała, to moja szczęka byłaby w dole. Uznałam, że takie zachowanie było zbędne. Ten dzień po prostu będzie szokował na każdym kroku. Musiałam przyzwyczaić się do takich przypadków. Możliwe, że coś możne mną wstrząsnąć bardziej niż uprzejmość rodzinna.
- Za ile minut będziemy na miejscu? - spytałam szybko.
- Za jakieś osiem. Zostanie ci z siedem na to, by znaleźć się przy klasie. Najwyżej napiszę ci usprawiedliwienie. Przecież każdy wiedział, że nie było cię w szkole. Nawet dyrektorka usprawiedliwiłaby spóźnienie. Wczoraj w nocy wróciłaś dopiero do domu. W sumie jesteś jeszcze winna nam wyjaśnienia. Daliśmy ci pospać.
- To od razu jak przyszłam z kolegą, poszłam spać na tej niewygodnej kanapie?
- Zgadza się.
- I nawet mnie nie pytaliście o to, dlaczego nic nie mówię? Albo nic o adopcji? O mnie? - Próbowałam coś wywnioskować. Przecież taki sen nie śni się od tak.
- Nic a nic. Ale jeżeli chcesz wiedzieć to w sumie nigdy nie mówiliśmy w domu o adopcji. Nie zadręczaj się tym. Szkoła przed tobą. Potem collage. Myślmy o tym.
- A powiesz mi też, dlaczego dziś jesteście tak bardzo mili? - Próbowałam coś wyciągnąć z taty.
- Po prostu baliśmy się o ciebie. A nasza ostatnia rozmowa... Ta o internacie była okrutna. Pożałowaliśmy słów i myśli. Przepraszam cię w naszym imieniu. I oczywiście tam cię nie wyślemy - odpowiedział. – O, jesteśmy już na miejscu. Miłego dnia!
  Skinęłam głową, wychodząc z pojazdu. Udałam się prosto do mojej szafki. Schowałam w niej niepotrzebne mi teraz przedmioty. Nawet rówieśnicy okazali się jacyś tacy odmienieni. Może to był jakiś wyjątkowy dzień? Jakieś szczęśliwe wydarzenie? Albo jego rocznica? Miałam wiele pomysłów, ale nie za dużo się nadawało. Wszyscy byli radości, pełni życia. Nawet nie spoglądali na mnie krzywo. A przecież uciekam z domu i wszyscy o tym wiedzieli. Przecież moja szkoła nie mogła zaprzestać dziś z plotkowaniem.  
- Część, Dev.
   Odwróciłam się i zobaczyłam SweEla. Chłopak był ubrany w czarne swagerskie spodnie i luźną, białą koszulkę. Na jego twarzy pojawił się szczery i pełny uśmiech. Oby nie dlatego, że odpowiedziałam na jego "część".
- Jak czujesz się po tym całym zamieszaniu?
- W porządku - westchnęłam.
- A jak rodzice? Było tak, jak sądziłaś? - Dalej pytał o mało istotne dziś dla mnie rzeczy. W sumie on też był podejrzanie miły. Powiedział na mnie po imieniu, nie nazwisku...
- Taa. Pozwolili mi spać. Oszczędzili mi tych odpytanek. Ale mamę ciekawiło to, że mnie odprowadziłeś i że się mną "opiekowałeś".
- Zapomnimy o wczoraj, dobrze? - powiedział to bardzo cicho, jakby się tego wstydził.
- Jasne. Masz szczęście. Dziś jest taki miły dzień, że oszczędzę paplania o tym, co wczoraj wyprawiliśmy.
- A co wyprawialiście? - zapytała mnie Anabell, unosząc znacząco brew.
   Podeszły do mnie radosne jak nigdy dotąd dwie przyjaciółki. Nie miałam pojęcia, jak by zareagowały na prawdę. Musiałam wymyślić coś takiego, co z łatwością by łyknęły. Jeszcze by SweEl miał przeze mnie nieprzyjemności.
- Wczoraj, jak wracaliśmy, coś w nas prawie wjechało. I była lekka stłuczka. Kolega prosił mnie o to, bym nikomu nie wspominała, że to przez niego firmowe auto tak wygląda. Mnie usprawiedliwia to, że nie mam prawa jazdy i by jeszcze mieli nieprzyjemności czy coś. Nie mówicie tylko nikomu!
   Chłopak popatrzył na mnie, marszcząc czoło. Pokiwałam do niego, by coś dodał. Musiał jakoś to przypieczętować.
- Właśnie... Dziewczyny, proszę, nie mówcie nic nikomu...
- Masz to jak w banku - powiedziała Samantha, wpatrzona w niego jak jakiś głodny pies.
- Mhm... Jak w banku - potwierdziła Nan, która promienie się do niego uśmiechnęła.
- Dziękuję.
   Kiedy odszedł, wzięłam je na bok i zapytałam, co wyprawiają. Wyglądały, jakby były wpatrzone w zamek z czekolady. Może i SweEl był przystojny, ale na pewno nie odpowiedni dla którejś z nich. Były zbyt naiwne i jakoś tak nie pasowały do jego osoby. Nawet ja nie pasowałam. O tym przekonałam się wczoraj.
- No dobrze, Devonne, nie bądź taka... - szeptała Sam, a druga pokiwała głową na znak zgody.
   Zadzwonił dzwonek. Moje wybawienie. Oszczędził mi tego całego zamieszania wokół jednego kolesia, który był nielubiany w szkole. A dziewczyny lgnęły do niego jak łanie. Taki był urok niegrzecznych chłopców.
- Dzień dobry! Chciałem powiedzieć, że cieszę się powrotem waszej koleżanki Devonne do szkoły. Pewnie przeżyła emocjonujące przygody, więc bądźcie dla niej chociaż przez tydzień wyrozumiali. A dziś na chemii zajmiemy się solami.
   W klasie zaczęło być cicho. Mało kto lubił chemię, a zwłaszcza ten temat. Kojarzył się on z doświadczeniami, które trzeba było ciężko opisywać i pisać wzory, których nie dało się spamiętać. Pan Smith to bardzo surowy nauczyciel. Na jego lekcjach zwykle klasa pozostawała opanowania. To była wielka zaleta.
- Kto jest w stanie przypomnieć najważniejszą regułę przy obchodzeniu się z takimi substancjami chemicznymi? - zapytał klasę.
- Chemiku młody, wlewaj zawsze kwas do wody - powiedzieliśmy chórkiem.
- Bardzo dobrze. I trzymajcie się tego. Oby komuś się nie zachciało wlać wodę do kwasu! No i życzę wam udanych doświadczeń. Teraz zajmijcie stanowiska, wyczytam wam zaraz partnerów na dzisiejszej lekcji. I udanej zabawy z chemią.
   Czekałam, aż wreszcie nauczyciel wskaże mi osobę, z którą mam pracować i nie przyśniło mi się, że wypadnie na SweEla. Może dziś był także pechowy dzień? Chciałam go unikać, a wszystko działo się tak, że go do mnie ciągnęło. Nie sądziłam, żeby za każdym razem był to przypadek.


Autorka: Szesnastego lipca ubiegłego roku zaczęłam pisać tego bloga. Snułam marzenia, że uda mi się napisać swoją pierwszą książkę. Piszę ją już rok - z ogromnymi przerwami. Spóźniłam się ze świętowaniem roczku WDECH, ale lepiej później niż wcale. Mam nadzieję, że ta pechowa trzynastka Was nie zawiedzie. Jest wstępem do akcji (tak sądzę). Sami zadecydujcie. Dziękuję, że jesteście! Udanych wakacji. Ja na razie choruje. Zdarza się.