Oblicze
To wszystko wydawało mi się zbyt proste. Wystarczył jeden promienny uśmiech, a Alex pozwolił mi na
wszystko. Wraz z przyjaciółkami, które specjalnie tu do mnie przyjechały, spakowałam swoje rzeczy do plecaka, który użyczył mi chłopak. Torba nie musiała być duża, by pomieścić kilka sztuk ubrań. Wszystko, co było mi potrzebne, zostało w domu.
Spakowana wyszłam z pokoju, w którym spędziłam ostatnie dni. Był przytulny, wszystko pozostawiłam w nieskazitelnym porządku. Takim
jaki zastałam.
Spojrzałam smutnym wzrokiem na opiekuna. Wcale nie chciałam go opuszczać. Chłopak pomógł mi w trudnych chwilach, opiekował się mną, a także troszczył jak o swoją siostrę. Byłam mu bardzo wdzięczna, ponieważ mało kto był tak miły w stosunku do mnie. Zwłaszcza jeżeli miało się na myśli szkołę, do której właśnie wracałam.
- Dziękuje ci, Alex - powiedziałam z czułością, przytulając się do niego na
pożegnanie.
- Nie masz za co. Wiesz, że to mój obowiązek.
- Obowiązek!? A nie przyjemność? Przecież jestem dobrą dziewczyną...
Zerknął na mnie z szerokim uśmiechem na
twarzy. Zaczęłam się śmiać, kiedy chłopak łaskotał mnie po żebrach. Uderzyłam go lekko pięścią w klatkę piersiową. Gdy chłopak spojrzał na mnie tymi pięknymi oczami,
zaczęłam płakać. Nie chciałam go opuszczać, bo wiedziałam, że teraz może być ciężko mnie strzec. Otarłam łzy, dając mu się jeszcze raz
przytulić. Pocałował mnie w czoło.
- Pamiętaj, że nieważne, gdzie się znajdujesz, zawsze jestem przy tobie!
Pokiwałam głową, wiedząc, że to mimo
wszystko jest kłamstwo. Poczułam mróz, który dostał się do domu przez otwarte drzwi. Nadal padał śnieg i było lodowato. Wyszłam z jego domu, chcąc już wrócić do własnego. Nieważne jak bardzo rodzice mnie zranili to i tak nigdy ich nie opuszczę.
Siedziałam na fotelu samochodowym. Samantha i Anabell zasiadły z przodu. Właśnie wyjeżdżałyśmy pojazdem z obszaru posiadłości Aleksa.
Pomachałam mu na pożegnanie, nie spuszczając z niego wzroku. Dopiero
gdy minęłyśmy leśniczówkę, otarłam łzy z twarzy i zaczęłam reagować na bodźce. Byłam podłamana tą sytuacją, ale przy moich przyjaciółkach zapominało się o smutku. Dziewczyny puściły głośną muzykę. Leciał właśnie kawałek: The
Chainsmokers - "#Selfie". Zaczęłyśmy się śmiać i udawać, że robimy siebie zdjęcia. Nie zwracałyśmy zbytnio uwagi na drogę. Jakby to nie było ważne czy spowodujemy wypadek. Sam
podkręciła głośność. Śpiewałyśmy do końca piosenki, potem leciały w radiu tylko smętne utwory.
- Dziewczyny, widziałyście to? - zapytała Samantha.
Spojrzałyśmy na nią z zainteresowaniem. Nie wiedziałyśmy, co miała na myśli. Było ciemno. Jechałyśmy już z godzinę. Na pewno zbliżała się dziesiąta. Nocą dzieją się dziwne rzeczy. Nic nie mogło mnie zaskoczyć.
- Co powinniśmy widzieć, Sam? - spytała Nan.
Dziewczyna patrzyła na nią z przerażeniem. Musiała się czegoś wystraszyć, bo nie odpowiedziała na pytanie oraz przez resztę drogi jechała ostrożnie i była trochę wrażliwsza niż zawsze. Nie wiedziałam jak Anabell, ale ja zaczęłam się interesować tym, co mogło wybić z taktu
Samanthę. Takie rzeczy fascynowały mnie od ostatniego czasu.
Patrzyłam przez okno. Obserwowałam widoczki oraz ciemne kontury budowli. Mijałyśmy wiele
zaskakujących miejsc. Opuszczone kościoły, pola,
jeziora. Wszystko zasypane śniegiem. Czasem widziałam nocne zwierzęta. Byłyśmy już prawie na miejscu, kiedy pękła opona
samochodu. Zatrzymałyśmy się w środku lasu. Bardziej tajemniczego od tego koło mojego domu. Sam wysiadła, sprawdzając w bagażniku czy ma zapasową oponę. Wróciła do nas z pustymi rękami.
- Dziewczyny
nie mam już zapasowej opony! Nie
wiem, co robić! Jest strasznie
ciemno. Miałyśmy wrócić przed północą, a nawet nie mogę sprawdzić czasu... - Spojrzała na telefon, by dowiedzieć się, jaka jest godzina. - Nie ma tu zasięgu! Boże,
co za katastrofa! Na tym przeklętym zadupiu
nie ma nawet kreski!
Wysiadłam z auta, zostawiając Nan w środku. Uściskałam przyjaciółkę, szepcząc, że sobie poradzimy. Miałam pewność, że jakoś damy radę dostać się do domu. Byłyśmy w lesie
nazwanym przeze mnie "Zakazanym". Obiecałam sobie dawno temu, że nigdy do
niego się nie zapuszczę. Spojrzałam w jej brązowe oczy.
- Wszystko będzie dobrze, kochana.
- Dev, to nieprawda. Boję się tej ciszy...
Jak na znak coś zaczęło szeleścić. Po chwili jakieś zwierzę zawyło. Patrzyłam na nią z nadzieją, że się jej nie pogorszyło. Ale jednak
tak nie było. Brunetka zaczęła się trząść. Pokręciłam głową.
- Nie ma czego się bać - skłamałam. - Wskakuj
do auta, ja pójdę trochę dalej znaleźć zasięg i zadzwonić po pomoc.
Popatrzyłam na nie z udawanym uśmiechem. Któraś z nas w końcu musiała być silna. Widziałam, że miały już zaprzeczać i zatrzymać mnie przez sobie, ale zatrzasnęłam im
drzwiczki przed nosem. Poszłam przed
siebie po szosie. Trzymałam w ręku telefon. Sądziłam, że z łatwością znajdę zasięg i zadzwonię po wsparcie. Tak nie było.
Spacerowałam w ciemnościach. Obserwowałam przed sobą nocne otoczenie. Patrzyły na mnie ślepia drapieżników. Czułam ich wzrok na sobie. Wilki były wszędzie. Nie przeszkadzało mi to. Znałam mojego wilka, więc byłam przekonana,
że reszta watahy jest taka sama. Coś za mną zawyło. Odwróciłam się żwawo. Stał przede mną biały wilk. Chyba
była to samica. Uśmiechnęłam się do niej. Była przepiękna. Wydawała się wyjątkowa, ale nie wiedziałam sama dlaczego.
- Uważaj na siebie. - Usłyszałam czyjś szept.
- Kim jesteś?! - Wydałam z siebie
dziwny dźwięk.
- Twoim drugim obliczem.
Stoję przed tobą.
Popatrzyłam przed siebie. Nie zobaczyłam niczego prócz wilczycy. Uniosłam brew zdziwiona tą całą sytuacją.
- Nie udawaj, że mnie teraz nie widzisz, Devonne! - Ten głos zaczął podnosić ton.
- Przecież nie udaję!
Nie widzę cię!
Zwierzę zbliżyło się do mnie, pokazując mi kły. Cofnęłam się. Biała wilczyca
wydała mi się niebezpieczna.
- A teraz mnie widzisz? -
Ton tej osoby był bardzo złośliwy.
- Wilczyca? Jesteś wilkiem?
- Odkryłaś Amerykę. Nieważne. Uważaj na siebie i
na alfę. - Zauważyła mój pytający wzrok. -
Nie musisz wiedzieć, o co chodzi... Jesteś w niebezpieczeństwie. Uważaj i bądź czujna. A może nic ci nie zrobią. A zasięg znajdziesz na końcu tej ścieżki. Pamiętaj moje słowa!
Pokręciłam głową. Nie mogłam uwierzyć w to, że w ogóle gadam ze zwierzęciem. Przecież to było chore. Odwróciłam się plecami do wilczycy. Szłam przed siebie. Nie zwracałam już uwagi na takie brednie.
- Wstydzę się za ciebie,
Devonne! - Ostatni raz usłyszałam ten głos.
Mimo tego że wydawało mi się to głupie, poszłam na koniec ścieżki tak, jak mi kazała. Miała rację. Zakazałam tam zasięg.
- Ale koszmar... -
powiedziałam sama do siebie.
Otuliłam się ramionami, ponieważ chłodny wiatr
musnął moje ciało. Zaczęłam się trząść. Nie
wiedziałam czy z zimna, czy ze strachu.
Wybrałam numer do kogoś kto mógłby pomóc. Nikt nie odebrał. Następnie połączyłam się z pogotowiem drogowym, które umożliwiło mi rozmowę z jakąś osobą.
- Dobry wieczór. Nasz samochód utknął na środku lasu na obrzeżach Vancouver.
Opona pękła na wylot, a my nie mamy zapasowej. Czy jest możliwość zaoferowania nam pomocy? Możemy dopłacić jeśli trzeba, bo
pewnie jest już koło północy....
- Dev? - Rozmówca skądś znał moje imię.
- Przepraszam, skąd pan zna moje
imię? - spytałam.
- To by było niemożliwe go nie znać, skoro ostatnio byłem u ciebie.
Autorka: To jest idealnie połowa tego co napisałam. Mam nadzieję, że was tak wciągnie i zostawicie po sobie komentarze, że nawet w tym tygodniu dodam 12. Przewiduję się 14 rozdział będzie ostatnim. Chyba więcej rozdziałów tutaj nie opublikuje, bo spadła mi statystka i nikt nie komentuje. A wolałabym nie widzieć takiej różnicy (mam na myśli do, że miałam 270 wyś, a teraz mam 76). Zdołowało to mnie lekko. To też moja wina, bo zaniedbuję blog brakiem czasu. Kocham was i pozdrawiam ♥